czwartek, 18 maja 2023

Batman. Zagłada Gotham

To nadchodzi...

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

A gdyby tak Bruce Wayne urodził się w Gotham pod koniec dziewiętnastego wieku a przedziwne zbiegi okoliczności zgotowały mu los podobny do tego, który znamy z regularnych komiksów z Batmanem? I dodatkowo byłby to świat, w którym koszmary niejakiego Howarda Philipsa Lovecrafta przyjęły rzeczywistą postać?

Zanim przyszedł dość rewolucyjny „Nieskończony kryzys”, po którym w DC Comics zaczęło na nowo kiełkować pojęcie „Multiwersum”, wydawnictwo to zaczęło wydawać tak zwane „elseworldy”. Były to komiksy już z definicji wyjęte z obowiązującego kontinuum fabularnego DC i pokazujące, co by było, gdyby zmienić pewne jego założenia i umieścić popularnych bohaterów w sytuacjach niezwykłych. Pierwszym takim komiksem było dzieło Mike’a Mignoli„Batman. Gotham w świetle lamp gazowych” z roku 1989. Mignola, któremu nie przyszedł jeszcze wtedy do głowy pomysł na „Hellboya”, skonfrontował człowieka-nietoperza z Kubą Rozpruwaczem. Po jedenastu latach Mignola powrócił i wrzucił Batmana w realia późniejsze o cztery dekady – akcja „Zagłady Gotham” toczy się bowiem w roku 1928.


Bruce Wayne zniknął kiedyś z Gotham i powrócił nie wiadomo skąd po dwudziestu latach. W tym samym czasie w mieście zaczął działać zamaskowany, samozwańczy stróż prawa przebrany za nietoperza. Frank Miller w „Roku pierwszym” zajął się tym początkowym okresem kariery mrocznego rycerza w sposób uznany potem za „kanoniczny” i wzorcowy. Również tego samego okresu trzyma się Mike Mignola w „Zagładzie Gotham” – ale są tu pewne istotne, mocno odbiegające od „kanonu”, różnice. Bruce zniknął w okolicach roku 1908 (tak, w tym świecie też stracił rodziców) i ruszył z Alfredem w świat. Dwadzieścia lat później, na samym początku komiksu, zastajemy go na Antarktydzie, gdzie bierze udział w misji ratunkowej, a towarzyszą mu – uwaga – Dick Grayson, Jason Todd i Tim Drake (alternatywne wersje sami wiecie kogo i to wszystkie naraz). Profesor Oswald Cobblepot, dowodzący wyprawą badawczą, zaginął gdzieś wśród pingwinów (tak, dokładnie!) a jego załoga zamarzła. Chociaż nie cała, przeżył niejaki Grendon, który bełkocze o nienazwanych monstrach, zapomnianych eonach, bluźnierczej geometrii i że „To nadchodzi! Ten, który tropi i zniewala na wieki, poza czasem i przestrzenią. Ten, który płynął pod gwiazdami, kiedy Ziemia była jeszcze młoda. Ten, który składał ohydny skrzek w morzach, a na lądy zsyłał plagi!!!”. Bruce, Alfred i chłopaki wracają do Gotham – i wtedy dopiero się zaczyna…


Osoby obeznane w literaturze grozy sprzed stulecia już zapewne się uśmiechają. Antarktyczne klimaty, specyficzne sformułowania, stwór z mackami zamrożony w lodzie – dołóżmy do tego charakterystyczny tytuł „The Doom That Came To Gotham” i już wiemy, że mamy do czynienia z nawiązaniami do twórczości Lovecrafta. Na samym początku komiksu Mignola wymienia zresztą konkretne tytuły – „Przyszła na Sarnath zagłada”, „Czyhający w progu” i oczywiście „W górach szaleństwa”. On uwielbia takie klimaty – cały jego „Hellboy” i „B.B.P.O.” wprost nimi ociekają. Tam jednak nawiązania do twórczości HPLa są bardzo subtelne i niebezpośrednie – tutaj z kolei nie trzeba się niczego domyślać, bo autor niczego nie kamufluje. Świetnie to wszystko rozegrał – autorem „Necronomiconu” (choć księga ta nosi tu zupełnie inny tytuł) uczynił jednego z wrogów Batmana (a właściwie jego „wariant” z tego konkretnego „elseworlda”), a „istoty spoza czasu” noszą imiona „Yog-Sotha” i „Yib-Nogeroth”. Mignola zna „Batmana” i zna Lovecrafta – cechy charakterystyczne obydwu „światów” wchodzą tu ze sobą w niesamowite i naprawdę udanie skonstruowane interakcje.

Autor „Hellboya” sięga zarówno po postacie charakterystyczne dla „nietoperzowego uniwersum” jak wspomniany już Pingwin, Poison Ivy, Harvey Dent, czy komisarz Gordon a także pochodzące z innych „obszarów” DC Comics – jak chociażby Olivier Queen i Jason Blood. Na każdego z tych bohaterów autor ma jakiś pomysł, każda z nich ma coś tu do dodania. I naprawdę wszystko tu do siebie pasuje a dodatkowo utrzymane jest w tej samej estetyce, którą możemy znaleźć w twórczości zarówno Lovecrafta i Mignoli. Plaga żab w Gotham?! Czemu nie?! Bardzo duże znaczenie mają tu też rysunki Troya Nixeya – na pierwszy rzut oka bardzo podobne do tych z pierwszych tomów „Hellboya”. Nixey rysuje świat koszmarnie zniekształcony, mocno umowny, taki trochę „kanciasty”, „brudny” i niepokojący – jakby stare, pulpowe komiksy grozy sprzed stu lat narysował ktoś na psychodelikach.


Czy można się czegoś przyczepić? „Zagłada Gotham” to „elseworld” to bardzo dobrze napisany i narysowany, ale polegający przede wszystkim na sprawnym wykorzystywaniu symboli i toposów „Batmana”/Lovecrafta a nie tworzeniu nowych, własnych. Zamyka się przez to szczelnie na kontynuację i trochę ugina się pod własnym ciężarem. Widać to zresztą po ilości i wielkości kadrów ostatniej części – mniej tu treści a więcej efektów specjalnych. Ale może nie ma co się czepiać – przecież taką sytuację kreuje również konieczność rozprawy z „bossem” na koniec misji.

W styczniu 2023 roku za oceanem miał premierę film animowany na podstawie komiksu. Może niedługo będziemy mieli okazję zobaczyć go w Polsce, bo wieść niesie, że dobry. Komiks-pierwowzór, mimo drobnych uwag, jest świetny – i może dobrze, że zamknięty w trzech krótkich częściach, bo dzięki temu skoncentrowany i mocny (nawet jeśli sama końcówka trochę rozwodniona). Kontynuacji nikt nie potrzebuje.




Tytuł: Batman. Zagłada Gotham
Scenariusz: Mike Mignola, Richard Pace
Rysunki: Troy Nixey
Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz
Tytuł oryginału: Batman. The Doom That Came to Gotham
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: kwiecień 2023
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328156326

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz