wtorek, 10 grudnia 2019

Wtorek przed ekranem #29

Darren Aronofsky - Zapaśnik



Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Esensja w cyklu "Do sedna".


Mój słuch już nie jest taki dobry. Zapominam różne rzeczy. I już nie jest ze mnie taki przystojniak. Ale nadal tu stoję, do cholery. I jestem "Ram".


„Zapaśnik”, czwarty film Darrena Aronofsky’ego, wydaje się zupełnie inny niż poprzednie. Jest najbardziej realistyczny, pozbawiony metafor, parabol oraz dziwnych, symbolicznych fantasmagorii. A tak naprawdę jest to w prostej linii kontynuacja autorskiej analizy ludzkich obsesji i wpływu jakie mają one na nasze życie.




Randy „The Ram” Robinson był w latach osiemdziesiątych supergwiazdą wrestlingu. Takim prawdziwym bohaterem ludu, który własnym ciałem zabawiał rozszalałą gawiedź pragnącą igrzysk i skanalizowania własnych emocji kosztem jakiegoś kozła ofiarnego. Czasy chwały i glorii przeminęły – teraz, po dwudziestu latach, kiedy sława przebrzmiała, są tylko autografy dla najbardziej wytrwałych fanów i inne ochłapy, jakie rzuca show business swoim przeżutym i wyplutym „bohaterom”.  Randy, resztkami sił krzesanymi przez umartwione ciało i zmaltretowaną psychikę, próbuje żyć tak jak ćwierć wieku wcześniej. Lata osiemdziesiąte były najlepsze – byli Gunsi, Alice Cooper, Def Leppard, a potem pojawiła się ta ciota Cobain i wszystko zepsuła. Randy mieszka sam w zdezelowanej przyczepie, ma problemy z pieniędzmi, bierze furę leków, które utrzymują jego ciało na chodzie i nosi aparat słuchowy. Córka (którą olewał całe życie dla kariery) go nienawidzi, a znajoma, starzejąca się striptizerka Cassidy nie pozwala się do siebie zbliżyć w obawie przed rozczarowaniem.

„The Ram” cierpi nieustannie – boli go ciało, boli go psychika, boli go codzienność. Gdy po zawale, który dopadł go po którejś tam kolejnej walce, dowiaduje się, że powinien powiesić trykot na kołku, postanawia zmierzyć się z rzeczywistością. A tam jest bezlitosna – odziera go stopniowo z wszelkich złudzeń. Życie to nie wrestling – problem w tym, że Randy nie potrafi nic innego. Jest kolejną ofiarą własnych obsesji i złudzeń. Najpierw była pogoń za sławą i marzeniami, prosto w wielki fałsz i kłamstwa. Jego życie było jednym, wielkim cyrkiem, który dawał mu poczucie istotności i pozwalał uciec od rzeczywistości zbyt trudnej do zaakceptowania. Teraz pozostało kurczowe trzymanie się przeszłości i udawanie, że życie w niej jest w ogóle możliwe. Jedyne miejsce, w którym Randy czuje się dobrze to szatnia wrestlerów, którzy będą kiedyś w jego położeniu i knajpa ze striptizem, gdzie pracuje Cassidy. Ona już w owym położeniu jest. Jej czas minął, ciało po woli traci swe atrybuty – w jej przypadku przemijanie i degradacja ciała jest takim samym wypieranym faktem jak u Randy’ego.


No właśnie, ciało. Mickey Rourke nominowany był za tę rolę do Oscara. Jak to możliwe, skoro jego twarz to praktycznie płaskorzeźba? Otóż Rourke, grał dokładnie tym, czym zabawiał gawiedź Randy – całym swoim ciałem. Dla bohatera filmu ciało było i jest wszystkim. „The Ram” cały czas walczy, zarówno z innymi wrestlerami jak i z własną cielesnością, ciągle na wspomagaczach, nielegalnych lekach i anabolikach. Robi to zawsze wbrew własnemu ciału, które jest żywym atlasem ran, blizn, uszkodzeń i nadwyrężeń. Cassidy porównuje w pewnym momencie Randy’ego do „tego gościa z „Pasji” Gibsona”. On też był jedną, krwawiącą masą wystawioną na uciechę rozwydrzonego i oszalałego tłumu. Cassidy i Randy nie mają wiedzy, wykształcenia, specjalnych umiejętności ani nawet sprytu. Jedyne co mają to własne ciała, pseudonimy i widzów. Ich fizyczność z czasem rozsypuje się w proch, wiwatujące tłumy się rozchodzą a zza fałszu pseudonimów wyzierać zaczynają prawdziwe imiona. Ich prawdziwe „ja” niegotowe na konfrontację z rzeczywistością. Oboje zaczynają to rozumieć pod koniec filmu, ale przynajmniej dla jednego z nich światło oświecenia jest zbyt oślepiające.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz